Komentarze (0)
Wstałam o 9.00. Po śniadaniu włączyłam komp. Dodałam wpisy na bloga, sprawdzałam wiadomości, w międzyczasie biegałam na orbitreku. Czas szybko minął.W południe wysłuchałam mszy z kościoła Jezuitów. Była bardzo uroczysta. Potem trochę czytałam, ale jakoś nie wciągnęło mnie to aż tak bardzo. Poszłam więc na spacer po ulicach miasta. W międzyczasie napisał Bartek, że będzie wcześniej. I faktycznie gdy wróciłam do domu po kilku minutach się zjawił. Poczekał aż zjemy z mamą obiad, tata akurat miał głodówkę bo źle się czuł w nocy. A następnie pojechaliśmy do domu Bartka. Okazało się że jest posiadówka rodzinna. Jedzenie ciast itp. A także grill. Było bardzo smacznie i przyjemnie. Ostatni raz byłam na grillu rok wcześniej właśnie u Bartka. Ogólnie czułam się niezbyt dobrze, wogóle samopoczucie mi świruje ostatnio znowu, czuję przytłoczenie, przyduszenie, otępienie, brak swobody w myśleniu, jakbym miała cały czas zaciągnięty hamulec. Zaczynam się stopniowo godzić z tym że nie będę miała już nigdy normalnego samopoczucia, emocji i myślenia. Tylko ten ogupiający stan będzie moją codziennością... Strasznie to przygnębiające, że nie widzę pozytywów...